Na plakatach protestów rolniczych obserwuję ostatnio hasła „STOP ekoterroryzmowi” „Nie dla ekoterroryzmu” i podobne. To zwykła, cyniczna manipulacja – coraz więcej jest ludzi dostrzegających zagrożenia jakie niesie rolnictwo przemysłowe i próbujący temu przeciwdziałać – ale to nie terroryści, to walczący o dobro wspólne aktywiści i patrioci. Łatwo natomiast dziś wykazać, że istnieje i ma się coraz lepiej inna forma terroryzmu – agroterroryzm.
Terroryzm to „planowane i zorganizowane działania pojedynczych osób lub grup skutkujące naruszeniem istniejącego porządku prawnego, podjęte w celu wymuszenia od władz państwowych i społeczeństwa określonych zachowań i świadczeń, często naruszające dobra osób postronnych, realizowane z całą bezwzględnością w celu nadania im rozgłosu i celowego wytworzenia lęku w społeczeństwie.” Jak inaczej nazwać palenie w środku miast opon i balotów słomy, wylewanie gnojowicy, rozkładanie na autostradach świńskich łbów, wielogodzinne paraliżowanie komunikacji, wysypywanie i niszczenie setek ton zboża i innych produktów spożywczych, wreszcie blokowanie przejść granicznych i pomocy dla kraju ostatkiem sił walczącego o byt, także nasz. Nic mi natomiast nie wiadomo o blokowaniu autostrad w obronie Zielonego Ładu czy wyrzucaniu z wagonów wyprodukowanego kosztem niszczenia środowiska produktów rolnych przez organizacje zajmujące się ochroną przyrody.
Na początku wierzyłem, że protesty to demonstracja bezsilności zwykłych rolników, którym wiedzie się coraz gorzej i odruchowo z nimi sympatyzowałem. Jest w tym zresztą ziarnko prawny, w stosunku do innych produktów żywność jest po prostu za tania. Jednak obserwując rozwój sytuacji widzę jasno, że coraz mniej chodzi w tym wszystkim o dobro pokrzywdzonych przez los przeciętniaków, a coraz bardziej o większe zyski milionerów – właścicieli wartych setki milionów, liczących tysiące hektarów ziemskich latyfundiów, kurników, chlewni i ferm na dziesiątki tysięcy zwierząt, o interes producentów i dystrybutorów pestycydów, nawozów sztucznych, maszyn rolniczych i całego wokółrolniczego biznesu. To oni finansują, a na spółkę z częścią prawicowych polityków nakręcają medialnie zadymy, jawiące się społeczeństwu jako przejaw słusznego oburzenia szerokich rzesz gnębionych rolników. W rzeczywistości są one przede wszystkim obroną partykularnych interesów bardzo wąskiej grupy bogatych, latających własnymi samolotami, trzęsących całymi gminami i nierzadko stojących ponad prawem, właścicieli, realizowaną kosztem reszty społeczeństwa.
Na walkę z projektem „Zielonego Ładu” w Parlamencie Europejskim producenci pestycydów wydali kilkadziesiąt milionów euro. Projekt unijnego rozporządzenia o odtwarzaniu przyrody (tzw. Nature Restoration Law) w zakresie działań na obszarach rolnych pod wpływem lobbingu prominentnego agrobiznesu został okrojony do nic nie znaczącej wydmuszki. Ustawa znana jako „piątka dla zwierząt” procedowana w polskim sejmie przez najsilniejszego wówczas politycznie człowieka i rządzącą niepodzielnie partię, została zablokowana przez agrobiznes. Obecny kryzys rolnictwa nie ma nic wspólnego z „Zielonym Ładem”, który jest jeszcze w sferze projektów, ani z importem zboża z Ukrainy, którego od roku praktycznie nie ma – wynika z destabilizacji światowego rynku rolnego i rozgrywania za jego pomocą światowej polityki. Tyle, że sterującym protestami w kraju, którzy to doskonale wiedzą, wygodniej jest nakręcać konflikt wskazując chłopców do bicia na własnym podwórku i przy okazji załatwiając własne interesy.
Przekaz jaki dziś słyszę od protestujących brzmi mniej więcej tak: „Będziemy produkować to co chcemy i tak jak się nam podoba i nikomu nic do tego, przede wszystkim dużo, i nie obchodzi nas środowisko i czy to co wyprodukujemy będzie się to nadawało do spożycia – wy macie to drogo kupić i zjeść, albo wyrzucić, co z tym zrobicie nas też nie obchodzi, a jeśli nie, to w wolnym od prac polowych czasie urządzimy wam kolejny armagedon.” Na taki dyktat po prostu nie może być zgody społecznej i mam nadzieję nie będzie. O rolnictwie trzeba rozmawiać, przede wszystkim z rolnikami, trzeba wspierać jego zrównoważone formy, ale agroterroryzmowi czas w końcu kategorycznie powiedzieć STOP.
Obecne protesty rolnicze to oczywiście problem złożony, wiem o tym i to co tu napisałem to spore uproszczenie, ale na szermowanie hasłami o ekoterroryźmie zareagować można jedynie w prostych, żołnierskich słowach. Jedno jest jednak faktem bezspornym i bezdyskusyjnym – destrukcyjny wpływ przemysłowego rolnictwa na środowisko w którym wszyscy, nie tylko rolnicy, żyjemy. Tu nie ma przesady, ani demagogii. Wpływ ten ma przeważnie charakter oddziaływań odległych, rozproszonych, trudno mierzalnych i jakimś dziwnym trafem jest przedmiotem medialnego tabu, ale on istnieje i jest coraz silniejszy. Może to dobry czas, żeby się tym oddziaływaniom, dotyczącym wszak ponad połowy powierzchni naszego kraju, lepiej przyjrzeć. Postaram się to zrobić w kolejnych tekstach. Zachęcam też innych piszących w mediach – społeczeństwo musi zobaczyć do czego prowadzi droga w którą kierują nas obecnie protestujący. Zielony Ład, ochrona klimatu i odtwarzanie przyrody, także, a może przede wszystkim, na terenach rolniczych, to nie wymysły zaślepionych wydumaną ideologią idiotów i ekoterrorystów – to współczesna konieczność. Innej drogi nie ma i nie będzie.
Źródło: FB
0 komentarzy